Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 076.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   72   —

swędem nas zbyć chcąc. Jest ci, ale się ze strachu skrył, musiemy go z jamy wykurzyć.
Poczęli się śmiać i hałasować, wołając wrzaskliwie starego sługę, który przybiegł wylękły.
Siwy ów starszy wskazał mu na flaszę i kubek.
— Hę! cóż to, pana u was nie ma w domu, a wino stoi na stole? — zawołał — dla kogóż one było?
Sługa oniemiały odpowiedzieć nie umiał, stał osłupiony, gdy drzwi od izby sąsiedniéj otwarły się nagle i Kaźmierz wszedł.
Chłopak był wprzódy jeszcze nadbiegł z drzazgami, więc w izbie widno już było. Goście odwrócili się do wchodzącego. Żaden z nich Kaźmierza i żadnego z nich on nie znał; postrzegłszy jednak tę piękną, urodziwą i wspaniałą postać, dorozumieli się, że nielada człeka mają przed sobą. Strój też, acz skromny, zdradzał pana, a wiszący na piersi rożek myśliwski rzeźbiony z kości słoniowéj, sam już jako rzecz droga i osobliwa, oznaczał, że mieli do czynienia z kimś majętnym i dostojnym.
Zobaczywszy go niespodzianie wszyscy trzéj, nim się zebrali przemówić, długo mierzyli go oczyma.
— Niech Bóg będzie pochwalony — odezwał się książe głosem jasnym — witam gości! Jam tu nie gospodarz, ale Scibora ze Sciborzyc krewny, na łowy zjechałem do niego. Burza mnie tu