Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 079.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   75   —

wówczas jeszcze małém dzieckiem był. Dobry pan, wszyscy go chwalą.
— Tyle wiem, że radby dobrym być — odpowiedział Kaźmierz — ale ja o nim z posłuchu tylko mówić mogę.
Spuścił głowę, Lassota napiwszy się trochę, począł być szczerszy i dodał po chwili.
— Co mamy taić przed wami, toć swoich nie zdradzicie. My do niego do Sandomirza ciągniemy.
— Do niego? — zapytał nieśmiało książe.
— Tak jest — ciągnął daléj Lassota. Cała ziemia krakowska do niego wzdycha! Musi nam panem być! Nie pomoże nic. Słaliśmy byli do niego naprzód jednego zaufanego człeczka, aby mu doniósł o tém, Kietlicz go pochwycił i uwięził. Wybrało się nas więcéj różnemi drogami, musiemy go mieć.
Pomięszany słuchał książe.
— Ja tyle wiem — odparł po namyśle — że on rad spokojnie na Sandomirzu siedzieć, a o panowaniu na Krakowie słyszeć nie chce. Znam Goworka, mówili mi inni przyboczni. Wiecie, że za Kędzierzawego już nalegano nań, a przeciwko bratu iść nie chciał.
— Wszystko my to wiemy — zawołał Bogorja — ale kiedy go ziemianie wołają, musi iść!
— A cóż przeciw Mieszkowi macie? — zapytał książe.
Tu wybuchli wszyscy razem.