Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 081.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   77   —

— Jako? a toć już pewna rzecz jest, że Gedkę biskupa naszego skazał na wygnanie.
— Nie może to być! — wykrzyknął Kaźmierz przelękły. — Siła, z jaką im zaprzeczył, na czas mowę zamknęła przybyłym. Umilkli, Kaźmierz porozumiawszy, iż gwałtownością zdradzić się może, na tém poprzestał.
Patrzali nań, gdy chleb łamał i wino zwolna popijał.
— Jam bliżéj tych dzisiejszych spraw nieświadom — dodał książe — wiem tylko, że na miejscu Kaźmierza nie przyjąłbym stolicy, na któréj i najlepszemu usiedzieć trudno. Wszystkim nigdy nie dogodzi, a byle garść się znalazła niechętnych, to go obalą.
— Nie garść nas jest — krzyknął z oburzeniem Lassota. — Wy nie znacie, ani wiecie, co się u nas dzieje! Nie garść niechętnych idzie na Mieszka, ale do nogi wszyscy! Z nim nie ma nikogo.
Drażliwa rozmowa na tém się przerwała nieco. Lassota począł oknami wyglądać.
— Pilno nam strasznie do Sandomirza — dodał. — Gdyby nocą, jak księżyc zejdzie, można ruszyć, gotowibyśmy jechać, ale kto poprowadzi?
Księciu Kaźmierzowi jedziemy oznajmić, aby wezwaniu brata, który posłał po niego, zadość nie czynił. Woła go do Krakowa, a gdy tam przybędzie, kto wie, jaki go los spotkać może! Szkoda pana!