Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 088.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   84   —

Padł tedy zrozpaczony na słomę.
Późno już, gdy wkoło ucichło wszystko, drzwi się bardzo ostrożnie i bez szmeru odryglowywać poczęły, z ciemności posłyszał Stach głos Juchima. Pobiegł do drzwi, które mu stróż ręką zapierał jak żelazo twardą, aby się za próg nie wy dobył[1], ale mówić nie bronił. Rozmawiać przy nim można było śmiało, gdyż rozumiał mało, albo nic.
Juchim szeptać począł.
— Chcecie być wolni, mało przysiądz na trzysta grzywien, trzeba téż przysiądz że panu naszemu wiernie służyć odtąd będziecie.
Stach chwilę nie odpowiadał.
— Albożem ja go zdradził? — zapytał.
Skarbny zamruczał coś. Sprawa była trudna. Do przysięgi naówczas większą niż dziś wagę przywięzywano, była obrzędem świętym, składano ją przed Bogiem. Popełnić krzywoprzysięztwo nie w namiętności i uniesieniu, ale z rozmysłem, było grzechem śmiertelnym. Stach niemógł się ważyć na to, nawet dla odzyskania swobody i milczał.
Chwilę jeszcze stał Skarbny pomrukując i jakby oczekując odpowiedzi, potém stróż począł naglić aby odchodził i drzwi się zamknęły.
Nie było więc ratunku.

Nocą Stach powrócił do okna. Zabite było łatami zewnątrz, ale wyrwać je nie zdawało mu

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wydobył.