Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   87   —

było. Po nocy, w miejscu nieznaném zejście z okopu było trudném, ale ówcześni ludzie mieli instynkta które ich w złych razach ratowały. Przeczuwali czego wiedzieć nie mogli.
Stach i Żegieć obsunęli się chwytając za krzewy i trawy, aby zbyt gwałtownie nie spaść na dół i znaleźli się z wielką radością swą u stóp góry od strony rzeki. Tu jednak popadali znużeni długi czas tchnąć nie mogąc, a na spoczynek czasu nie było. Uchodzić daléj musieli co rychléj dopóki by dzień, którego już brzaski widać było, nie zdradził ich ucieczki i nie wywołał pogoni. Żegieć przypomniał sobie, że wyjętéj deski z tynu zatknąć zabył, a ta drogę ich wykazywała.
Wstali więc biegnąc ku rzece. Szczęściem znalazł się u brzegu stary czółen do kołka przymocowany, choć bez wiosła. Żegieć oderwał go, wskoczyli oba i puścili się z biegiem rzeki, byle tylko od zamku oddalić.
Dniało już dobrze, gdy Wisła ich unosić zaczęła. Stach położył się na dnie czółna, a Żegieć rękami obnażonemi w wodzie robiąc, wiosło i ster musiał zastępować niemi.
Prąd rzeki dosyć bystry, bo wody jeszcze szły wiosenne, prędko ich uniósł po za miasto i osady otaczające.
W pierwszym kątku trochę osłonionym wierzbami i łoziną, Zegieć przybił do lądu i oba wy-