Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

skoczyli, aby się skryć w zaroślach a obmyśleć co mieli poczynać daléj. W biały dzień po okolicy się snuć nie było bezpieczno... Stach też tak był znużony więzieniem, kopaniem, wygrzebywaniem się, ucieczką, iż potrzebował spoczynku. Jakkolwiek silny i zahartowany, omdlewał. Zegieć czując się silniejszym, miał tym czasem szukać jakiegoś sposobu do dalszéj ucieczki, sukien, koni, drogi.
Dostarczyłby pewnie wszystkiego pierwszy lepszy z ziemian krakowskich, ale kędy ich szukać było? Wschodzące słońce zastało ich głodnych, znękanych, zaszytych w gęste łozy, rozmyślających jeszcze o ratunku. Zegieć radził, aby Stach tu pozostał, ofiarując się ruszać na zwiady. Nie był tak bardzo znanym, aby mu groziło niebezpieczeństwo, a zręcznym wielce i ze wszystkiem obytym. Jeszcze się naradzali, gdy na łęgach nad Wisłą tu i owdzie ukazały się trzody i pastuszkowie.
Żegieć ku pierwszemu z nich po chleba kawałek pośpieszył. Dostawszy go kromkę dla głodnego pana, odzież swą wywróciwszy na nice, umazawszy twarz błotem, odważny chłopak puścił się nazad do miasta. Miał myśl naprzód przekraść się do dworu Leszczyca i tam szukać pomocy.
Przez ogrody, ciasne uliczki i opłotki pomijając ludzi, czyniąc się starym i udając żebraka, Żegieć dotarł do dworku, ale tu wrota zastał zaparte, ciszę w nim i pustkę. Przelazłszy zagrodę,