Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   92   —

nie mamy, nie wiedzieć dokąd iść i o czém. Zlituj się, ratuj!
Po krótkim namyśle wdowa, która była zawsze hojną do zbytku, rozkazała Żegocie dać koni parę i przyodziewek dla Stacha.
— Nocą, gdy się zciemni, niechaj przyjeżdża tu, a daléj co robić, zobaczemy.
Opatrzony szczęśliwie w to, co najpotrzebniejszém było, Żegieć siadłszy na konia i prowadząc drugiego, pobiegł nazad z wielkim pośpiechem. Jednak cała ta włóczęga tyle mu czasu zabrała, że gdy się znów na brzeg Wisły dostał w zarośle, już dobrze zmierzchało. W łozach też ukrytego Stacha nierychło mógł znaleźć, a na nizinach konie mu grzęzły.
Huknąwszy parę razy ostrożnie miał tę pociechę, iż pana odkrył, i przypadł doń sądząc, że się bardzo wiadomością rozraduje. Ale Stach o Dorocie posłyszawszy, namarszczył się strasznie, ledwie nie łajał i w początku się nawet oparł wracaniu do niéj, chciał wprost ruszać do Sandomirza. Dopiero po namyśle i z niechęcią wielką, aby dostać języka, zgodził się wracać na Skały... Nie cierpiał Stach wdowy i od niéj pomoc przyjąć było dlań wstrętliwém, lecz rady innéj nie miał.
Późnym wieczorem przemknęli się około miasta, a noc się poczynała, gdy stanęli na górze i opowiedzieli się u wrót na Skałach, gdzie straż