Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   93   —

znaleźli czujną i ludzi pozbrojonych jak do pochodu.
We dworze świeciło się jeszcze. Stach musiał iść doń, Przegala go zaraz do wielkiéj izby wprowadził. Niedługo czekał i piękna wdowa wyszła doń, przyodziana niedbale, z włosami ledwie przewiązanemi, niewiele pono troszcząc się o to, jak się wyda, z brwią namarszczoną, z oczyma jakby troską wygorzałemi. Wpatrzyła się pilno w Stacha, którego, że raz tylko widziała krótko, zdawała się chcieć go sobie przypomnieć, gdzie i jak się spotkali.
— Kietlicz was znowu pochwycił? — odezwała się namyśliwszy — gdzie? jak!
Stach taić się przed nią z tém nie potrzebował.
— Posłany byłem do księcia Kazimierza — rzekł krótko — zdradzono widać nas i wzięto na gościńcu przemocą. Żem się wykopał z ich kuny, łaska to Boża.
— Strzeż się raz jeszcze wpaść w ręce tego oprawcy — odezwała się Dorota. Widać po niéj było rozgorączkowanie i niepokój, przechadzała się po izbie wzdychając.
— Nie ma dziwu — dodała — że was schwycono, na Wojewodę też pono uczyniono zasadzkę, szczęściem był zawczasu zawiadomiony, Biskupa ująć chciano, i ten im uszedł, ziemian jak dzikie zwierzęta ścigają, nikt życia a zdrowia niepewny. Mieszek wie, co go czeka, broni się jak borsuk osaczony w jamie.