Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   103   —

Wielu, co świeżo przybywali, rozsłuchiwali się dopiero i powoli w sprawę gorącą wtajemniczali.
Pod namiotem Wojewody Szczepana, główni naczelnicy, władykowie, żupany, starszyzna wybrana obradowała, a raczéj wtórowała sobie tylko i zagrzewała się, bo rzecz już była postanowiona.
Wojewoda sam, dawno nawrócony, słuchał milczący, potakując głową.
Jednym, co jeszcze nie zdawał się z drugimi w zgodzie, był stary Greżek z Potoka. Możny pan wyglądał jakby kmieć prosty, bo nie dbał o to, znano go, że mienie miał książęce a obyczaj starodawny, surowy. Gdy inni stali, starzy siedział trochę przygarbiony, ręce obie w kabłąk zgięte trzymając sparte na kolanach.
Usta mu się uśmiechały jakby drwił, a co myślał, Bóg go wiedział.
— Cóż wy, Greżek, nie pochwalacie — ozwał się doń Cholewa — nie w smak wam to, co się poczyna.
— A no! a no! — mówił stary — ja się wprzódy chcę rozsłuchać. W smak czy nie za kupą iść muszę, sam nie zostanę.
— Cóż mówicie o Mieszku? — pytano.
— Co wy chcecie? tęgi pan — mówił Greżek — gdybym takiego włodarza miał na majętności, tobym go na rękach nosił.
— Inna włodarz, inna książe!
— A juści — rzekł Greżek. — I to ja jednak