Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   112   —

szło z nim duchowieństwo. Tym razem Biskup, którego zawczasu ostrzeżono, w kilka koni wrotami tylnemi, bez orszaku, krucyfera, konno, płaszczem okryty, otoczony gromadką niepokaźną, wymknął się tak, iż go wcale nie postrzeżono. Ci nawet co go widzieli, nie poznali. W samym dworze nikt nie mówił o wycieczce, wielu o niéj nie wiedziało.
Gedko wprost ztąd podążył do Tyńca. Tu mógł być czas jakiś bezpiecznym, a w razie zamachu, łatwą była ucieczka i schronienie pewniejsze jeszcze.
Położenie Tyńca na wysokim Wisły brzegu, panującym okolicy, czyniło doń przystęp niespodziany trudnym. Klasztor od pierwszych czasów po swém założeniu urósł już był, rozwielmożniał, otoczył się murami, rozszerzył, choć — jak mówiono, ostrość reguły znacznie zwolniała. Benedyktyni tutejsi mieli w kraju poszanowanie, powagę wielką, targnięcie się na nich gwałtowne nie tylko tu — odbić się mogło w Europie.
Zakon Ś. Benedykta, z którym o lepsze walczyć zaczynali Cystersi, dzieci Ś. Bernarda, spoglądał na nich jak na młodą latorośl, któréj przyszłość była niepewną. Po klasztorach benedyktyńskich z przekąsem mówiono o współzawodnikach, którzy ilekroć byli wyzwani do boju, ostro się bronili.
W istocie reguła Ś. Benedykta, szczególnie