Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 119.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

darskie i cały gród benedyktyński na warowny zamek wyglądał.
Ogromne przestrzenie ziemi już naówczas należały do niego, a lasy, barcie, rybołostwo, dziesięciny z pól, służba z osad, dozwalały mnichom życie prowadzić wygodne. Zwolna téż przepisy zmuszające do pracy ręcznéj zaniedbane zostały. Mnisi zadowalniali się pilnowaniem ludzi służebnych, zakładaniem ogrodów, a większa ich część wolała przesiadywać w bibliotece niż kopać w polu.
Życie też, pod pozorem ostrego klimatu, który nie dozwalał trzymać się ściśle przepisów dla innego kraju postanowionych, stawało się coraz miększem i zbytkowniejszém. Warzono miody i piwo dla gości, ale dla mnichów z za granicy sprowadzanych zakupywano wino i stół się bez niego nie obchodził.
Jak we wszystkich naówczas klasztorach w Polsce i tu cudzoziemcy liczbą przeważali, rej wiedli. Na Tyńcu może mniéj ich było niż gdzieindziej, ale i tu język, obyczaj, życie cudzoziemskie było raczéj niż domowe.
Opat Kaźmierz, sam polak, wywdzięczając się za to iż go obrano, tém pilniej dogadzał starszyźnie z włochów, francuzów i niemców złożonéj. Ta przynosiła tu zwyczaje obcych krajów, tak że wielu braci brodatych spędzało całe dnie na koniu, ze psy, w lesie, a trąbki się od odzywały w podwórzach na równi ze dzwonkami.