Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 144.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   140   —

stka rycersko a myśliwsko odzianych ludzi. Przodem urodziwy mężczyzna, lat średnich, z twarzą piękną a smętną, z długiemi włosami puszczonemi na ramiona. Za nim z brzydką a poczciwą twarzą, ogorzały, chudy jechał pachoł oczyma ścigając każdy ruch pana, daléj z kilku łowczemi psów było kilka.
Gromadka ta wyjechawszy z lasu, zatrzymała się nieco. Jadący przodem stanął, stanęli i inni. Zdawało się, że chciał się przypatrzyć okolicy. Oczy jego skierowały się ku klasztorowi bielejącemu w dali poczętemi mury. Nie pilno mu było, stał długo i patrzał. A gdy potém westchnąwszy koniowi dał znak aby szedł daléj, nie popędził go żywiéj, owszem chód jego hamował, jakby się spieszyć nie chciał.
Rozglądał się po okolicy, — dumał.
Byłto, jak się domyśleć łatwo, książe Kaźmierz spłoszony z Gaju, przez ziemian, którzy go nocą najechali. Jagna téż musiała powracać do starego ojca, a książe lękając się do Sandomirza jechać, gdzie nań ziemianie krakowscy czekali, od których natrętnych nalegań się spodziewał, wolał zawrócić do cichéj téj ustroni w dolinę Siloa, w któréj jego staraniem słało się gniazdo modlitwy, zapalało ognisko światła.
Na to rąk swoich dzieło książe spoglądał rozrzewnioném okiem, z myślą jakąś tęskną, jak by zazdrościł tym, co tu mieli zażywać pokoju przy