Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   145   —

dził; Opactwo bowiem stało zawsze oddzielnie od zabudowań klasztornych i było niejako wrotami przez które zgromadzenie ze światem zewnętrznym się łączyło.
Cały plac, który zająć miały obszerne budowy, był jeszcze pełen nawiezionego drzewa, kamieni, cegły, wapna, materyału najrozmaitszego, około którego krzątali się cieśle, murarze, kamieniarze i ich pomocnicy. Z ziemi gdzieniegdzie wyglądały wyrastające fundamenta, zarysowując przyszłe budowy i podnioślejsze już ścian kawałki.
Opodal widać było opasane zagrodami z drzewa i płotów ogrody klasztorne, wirydarze przyszłe, ogród Opata, folwarki i stajnie. To co było dotąd, ledwie obietnicą przyszłości nazywać się mogło.
Część zakonników była przy robotnikach w ogrodzie, część około klasztoru, a wszyscy, mimo niewygód i nieładu, wśród którego dla przyszłości pracować musieli, twarze mieli uśmiechnięte. Nie przerażało ich że tu wszystko stworzyć było potrzeba.
— Ojcze Lucyuszu — odezwał się książe — jakże i czém się to dzieje, że ja tak szczęśliwie was tu znajduję? Sądziłem że poczekacie tam na mnie, dokąd ja teraz jechać nie mam ochoty.
— Niepokój miałem o gniazdo nasze — odpowiedział Opat — nie mogłem tam bezczynny siedzieć dłużéj, a w Sandomirzu nie czułem się