Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   146   —

potrzebnym. Bóg dobry sprawił że ja tu sam Waszą miłość powitać i przyjmować mogę. Lecz jakże nas ta łaska spotkała że książe zamierzyłeś odwiedzić Silvę, mnie nawet o tém nie wspominawszy?
— Bom wyjeżdżając z Sandomirza, niewiedział wcale że się tu znajdę, — rzekł Kaźmierz smutnie[1] — Niepokój i mnie zmusił u was szukać trochę pokoju. Chciałbym tu spocząć i przypatrzéć się życiu waszemu.
— A! — odparł Lucyusz — jeszcze ono dziś nie jest takie jakiemby być powinno wedle ścisłéj reguły. Staramy się jéj nie uchybić, aleśmy na obozowisku i obcy a nieoswojeni z krajem.
Książe nie śmiał, choć pragnął go o Sandomierz pytać, gdy Opat sam, wprowadzając go do swojego dworku z drzewa pobudowanego, ale przystojnie przybranego wewnątrz i czystego odezwał się.
— W Sandomirzu ludzi tak dużo zostawiłem, żem się tam nie czuł potrzebnym. Wrota i drzwi przez cały dzień stoją otworem, a Goworek nie może spocząć, takie tłumy ziemian płyną ciągle z Krakowa.
Książe spuścił oczy zachmurzony.
— Wołają Waszą Miłość na stolicę — dodał Lucjusz.

I na to Kaźmierz nie odpowiedział. Oczy miał w ziemię wlepione i Opat łatwo mógł poznać iż

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.