Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   150   —

wyrazu, oczy niebieskie, uśmiech swobodny i niewymuszony, usposabiały dobrze dla przybysza.
Opat przyjął go jak znajomego i poufale szeptać coś z nim zaczął, gdy książe, którego odpadła już ochota do oglądania Armarium, zaniepokojony, pośpieszył także do stojącego w progu.
Żywo natarł na niego twarz okazując zdziwioną, zafrasowaną ale nie gniewną.
— Wichfried! — zawołał — ty tu?
— Tak jest, miłościwy książe — odparł uśmiechając się przybyły — poszczęściło mi się Was znaleźć.
— Potrzebowałżeś szukać tak pilno? — zapytał książe trochę niespokojnie.
Opat, widząc że się na poufałą rozmowę zanosi, wskazał na drzwi sąsiedniéj sali kapituły, wspaniale nazwanéj téj imieniem przedwcześnie, będącéj w istocie izbą pustą, w któréj sprzętu żadnego nie było, a jak teraz i ludzi téż. Wedle reguły schodzili się tam w pewnych godzinach zakonnicy.
U drzwi jéj O. Lucjusz wytłumaczył się zajęciem pilném i odszedł, przybyły gość sam z księciem pozostał. Z obejścia się ich z sobą widać było zażyłość dawną i wielką poufałość.
Wichfried, o którymeśmy już wspominali, jako o przyjacielu księcia, niegdyś towarzysz jego, gdy w Niemczech jako zakładnik przebywał, był