Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 156.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   152   —

bo mi potrzeba było widzieć was rychło i mówić z wami. Od kilku dni serce mi bije żywiéj, to com przeczuwał i czego pragnąłem ziszcza się. Jadę z Sandomierza — pędzę raczéj. Wiedziałem, domyślałem się że jesteście w Gaju, tam już nie zastałem nikogo, śladem, węchem, domysłem, przeczuciem jakiémś tu się dostałem.
— Mów prawdę! — przerwał Kaźmierz — wskazał ci kto?
— A! miły panie — odparł Wichfried — wam bo się ukryć trudniéj niż komu. Poznają was wszędzie i domyślają się ludzie. W istocie po drodze ten i ów dał mi wskazówkę, a raz na gościniec do Sulejowa wpadłszy, reszty się domyśliłem.
Ale po co książe tu zbiegłeś? teraz! w téj chwili gdy tam tłumy z niecierpliwością na was czekają, wyglądają, wołają.
— A! — przerwał niecierpliwie książe — właśnie dlategom uciekał że za mną gonią!
Zatrzymał się chwilę i dodał.
— Znasz mnie??
— Tak jest — odparł Wichfried — ale znając was i kochając, boleję nad tém że uciekacie. Czeka was wielka przyszłość, któréj się odpychać nie godzi.
Książe poglądał po ścianach, usta ścinał.
— Ziemianie krakowscy, duchowieństwo, wszyscy wołają, błagają, ciągną — do Krakowa!