Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   153   —

— Wichfried! — przerwał Kaźmierz surowiéj — dość tego. Wiem o tém, przestań, nie dopuszczę się bezprawia!
Nie chcę władzy — pragnę spokoju. Nie mogę usłuchać tych głosów, które nie są głosem miłości ale gniewu, nie miłość ku mnie to sprawuje, ale niechęć ku bratu mojemu.
— A! — przerwał Wichfried śmiało — nie wchodzę w przyczyny jakie was ku wielkim ciągną przeznaczeniom, błogosławię Boga który je daje.
Miły panie, spojrzyjcie na te ziemie wasze wszystkie, ile wy dla nich uczynić możecie. Co tu znaczy brat, co jeden człowiek, gdy do was wszyscy wyciągają ręce, a wy ich z barbarzyństwa wywieść możecie!
— Ja? — odparł żywo Kaźmierz[1] — Ja! mylisz się! Czuję się słabym, jestem nim! Chcę dobra ale go uczynić nie potrafię — Mieszek ma siłę i rozum — ja ich nie czuję w sobie! Nie! nie!
Mówiąc to zatrząsł się cały, przystąpił do Wichfrieda objął go całując po dawnemu i dodał.
— Wichfriedzie, druhu mój wierny — nie chciéjże ty nieszczęścia mojego. — Broń mnie, osłaniaj, ratuj. Ja tego nie chcę!
I ująwszy go pod rękę Kaźmierz wyszedł z nim z kapitularza przez ganki ku podwórcom.

Tu się wszystko ruszało około budowy, we-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.