Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   184   —

udał zdziwienie wielkie aby brat mógł na brata nastawać i ks. Mieszka jako fundatora, bronić się starał. Niewierzył aby ks. Kaźmierzowi niebezpieczeństwo jakie zagrażać miało.
Stach odezwał się śmiało.
— Wiemy dobrze jak rzeczy stoją, a gdyby i zbytnia troskliwość nas tu ściągnęła, grzechem ona nie będzie. Lepiéj nadto ostrożności niż za mało. Wiemy że książe jest tutaj.
Opat wahał się z wypowiedzeniem czegoś jasnego, kłamać nie chciał, przyznać się obawiał; milczał skłopotany.
— Mamy wiadomość pewną — dodał Stach — że książe i Wichfried tu się znajdują.
Opat Lucjusz nic nie odpowiedział.
— Oddział wasz znaczny jest? — spytał unikając tłumaczenia się.
— Jest nas około seciny — rzekł Stach.
— W klasztorze się nie pomieścicie — odparł Opat — choćbyśmy wam radzi byli, przyjąć nie możemy.
— Myśmy nawykli — odezwał się Stach — stać pod namiotami i bez namiotów, pod lada szałasami a choćby pod gołém niebem[1] — Rozłożemy się obozem byle gdzie.

Widząc zakłopotanie Opata, Stach powtórzył raz jeszcze, że o księciu wiadomość mieli od jego własnego sługi, że przychodzili w pomoc nie ze

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.