Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 201.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   197   —

jéj, dając o sobie znać — nadzieja wstąpiła w serca.
Wprawne ucho myśliwych rozpoznać jednak mogło, iż ten co im odpowiadał nie swój był, ale obcy. Róg jego brzmiał inaczéj, Kaźmierz nie poznawał go, choć zdało mu się, że głos był znajomy.
Las się trochę przerzedzał tak, że pośpieszyć łatwiéj było. Odpowiadający na trąbienie, jakby równo z niemi niespokojny był, nawoływał szybko, gwałtownie.
Mały kawałek łąki leśnéj zdawał się ich dzielić od łowca, którego wreście postrzegli stojącego na koniu zdala, z rogiem białym w ręku. Mężczyzna był wzrostu słusznego, z brodą ciemną, w kołpaku, z łukiem na plecach, mieczem u nogi, na koniu dzielnym. Wichfried wpatrzywszy się weń, pobladł.
— Stój! — zawołał do księcia — to książę Mieszek! Zawracajmy! To on!
Kaźmierz stanął i wlepił oczy.
— Tak, to on, — rzekł spokojnie[1] — On sam, ale nie godzi mi się abym ja przed nim uciekał. W sumieniu jestem czysty, czegoż się mam lękać? od brata?
I posunął się szybko ku niemu.

Mieszkowi, który także musiał Kaźmierza rozpoznać, ręka w któréj róg podniesiony trzy-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie lub następny wyraz (On) winien być małą literą.