Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   203   —

pomnij że tu nie o mniéj idzie, jak o głowę twą i dziecka twojego.
— Bracie! — odezwał się Kaźmierz — krzywdzisz mnie.
— Przestrzegam cię! — odparł Mieszek groźno, przechadzając się ciągle.
— Chcesz zapewnień z mojéj strony?
— Jakich? — przerwał Stary — ty mi żadnych dać nie możesz nad jedno! jedź do mnie do Krakowa i siedź przy mnie.
Spojrzał nań, Kaźmierz głową potrząsał.
— Tego nie uczynię — odparł — byłaby to niewola dla mnie upokarzająca, ciebie obwiniająca. Nie mając mnie, jeśli im idzie o nowego pana, wezmą Leszka..
— To pisklę schorzałe — zaśmiał się Stary pogardliwie. — Zapewne! im co słabsze to lepsze, mocnéj ręki nie znoszą nad sobą, a im potrzeba żelaznéj! Potrzeba żelaznéj, — dodał — jeżeli się te ziemie nie mają rozpaść na szmaty i kawałami pójść w obce ręce.
Nie! nie! tę żelazną rękę ja mam i nie dam się ojcowiźnie Chrobrego roztrząść i przepadać!
Zmilczał chwilę.
— Na Kietlicza krzyczą, — począł. — Kietlicz sługą jest u mnie, ja nim obracam. Co on czyni — ja robię. Drę ich ze skóry aby mi siedzieli cicho. Za małom zrobił jeszcze, nie posiałem dość trwogi, kiedy się ruszać śmieją!