Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   212   —

Na widok jéj Wichfried wydał okrzyk zwycięztwa, konie zarżały. Głosy te musiały się dać słyszeć wewnątrz zagrody jéj mieszkańcom, gdyż z za płota wyjrzało głów parę — i natychmiast się schowały.
Książę z towarzyszem przypadli do zapartych wrót pośpiesznie, obawiając się, aby, jak się to najczęściéj trafiało, mieszkańcy na widok uzbrojonych jeźdźców nie pierzchnęli i nie pochowali się.
Stanąwszy u wjazdu, musieli długo stukać, wołać, dobijać się, nim na ostatku, gdy wyłamywaniem wrót grozili, nie wyszedł siwy staruszek bosy, w grubym przyodziewku parcianym, z brodą białą do pasa i głosem drżącym nie począł się im tłomaczyć pokornie, że sam ze starą babiną tu siedział, ubogi był, koni nie miał.
— Ale my od was ani koni, ani przewodu daremnego nie chcemy, — zawołał książę — jesteśmy zbłąkani, głodni, chleba nam dacie, zapłacim jak Bóg przykazał.
Staruszek, choć niedowierzając otworzył im. Chata była czysta i nie licha, obejście porządne, po którém poznali łatwo zamożnego gospodarza, a ten się im stawił jako bartnik. Na stole znalazł się chléb, w sklepiku miód, w komorze jaja świeże i mięso suszone. Stara babina służyła milcząca, bartnik kręcąc się po chacie, strwożony ciągle i nieufny, ledwie na pytania chciał odpowiadać.