Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 220.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   216   —

— Czeka na miłość waszą.
Żadne odwiedziny straszniejszemi staremu nad te być nie mogły, niemógł się wydziwić zuchwałéj niewieście, drżał i bladł, zimny pot go oblewał. Lada godzina mógł biskup nadjechać, biskup groźny, który go już za te niewczesne miłostki chciał wyklinać.
Nużby się dowiedział, że Dorota tu aż za nim przypędziła? Wprawdzie pochlebiało to staremu, ale z obawy publicznego zgorszenia, struchlał. Co tu czynić było?
— Ale to nie może być! — zawołał.
Chłopiec za całą odpowiedź namiot wskazał i ramionami zżymnął.
Wojewoda ruszył się iść i wstrzymał, nie wiedział sam, co miał robić, ręce załamał.
Znał śmiałość niewiasty, która gotowa go była w obec wszystkich ziemian a bodaj biskupa na sztych wystawić.
Przeklął w duchu i nieszczęsną swą słabość dla niéj, ją i siebie. Musiał zapobiegając gorszemu, iść do niéj zaklinać, prosić, aby się natychmiast oddaliła.
— Niech idzie gdzie chce, choćby wskróś ziemi szalona baba — wołał wojewoda — tu jéj niepowinno być, aby mnie wszystkie ciury na języki nie wzięły!
Jak stał, natychmiast za chłopcem poszedł. Namiot był niedaleko rozbity, do innych podobny,