Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   217   —

ludzie około niego zbrojni, szczęściem niewiasty nie było widać. Gdy podniósłszy płotek wojewoda wszedł do środka, widok od progu zatrzymał go osobliwy. Tyłem do wnijścia stał rycerz średniego wzrostu, pięknéj postawy; a obok niego urodziwy Koniuszy właśnie go ze zbroi i kaftana rozdziewał.
Usłyszawszy chód, rycerz się obrócił i wojewoda poznał Dorotę, któréj w tym stroju męzkim do licha było wdzięcznie. Dziwnie mu się piękną i pokuśliwą wydała. Przy niéj stał jeszcze szyszak zamknięty, który z głowy zrzuciła.
Zobaczyła wojewodę, szepnęła coś Koniuszemu, który natychmiast pokłoniwszy się, wojewodzie z szyderskim wyrazem twarzy się oddalił. Gdy zostali sami, Dorota wprost przypadła do wojewody. Ten się cofnął.
— A toś oszalała — zakrzyczał — w ogień leść, mnie i siebie gubić, trzeba rozumu nie mieć!
— Milczałbyś, ty stary grzybie — gniewnie odpowiedziała Dorota, która się takiego przyjęcia nie spodziewała — cobyś mi miał do nóg paść, łajesz jeszcze.
— Ja ci padnę do nóg, tylko żebyś sobie ztąd poszła co najprędzéj — odparł Szczepan. — Biskupa tylko co nie widać, niechże się tylko o was dowie, a on będzie wiedział wszystko, co mnie tu czeka, a co was!
— A tyś chciał, żeby mnie bracia jak raka