Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   219   —

rad weźmie. Jest ich tu siła takich, co się do mnie stroili i w gachy przyjeżdżali. Ino skinę, mieć będę ilu zechcę — ale! niedoczekanie wasze, panie wojewodo, żebym na was potém choć spojrzała, nigdy! ty stary tchórzu co się ludzi boisz, biskupa boisz, mnie boisz.
A to z ciebie wódz do wojny!
— E! słuchaj — odparł osmagany tak wojewoda burząc się. — Takiéj baby jak ty i didko się ulęknie! Ja się strzały ani oszczepu, ani miecza nie lękam, tylko djabła i niewiasty!
Dorotę śmiech wziął.
— No, mów co mam robić?
— Albo ja wiem! — rzekł Szczepan — wiem tyle, żeś tu być nie powinna. Jedź gdzie na dwór do ziemian, to cię przyjmą.
— Między baby co mi kądziel do rąk dla zabawy dadzą, żeby mnie z między nich bracia gołą ręką za kark wzięli?
Mądry jesteś do rady!
Odwróciła się, wojewoda znękany jęczał prawie.
— Jak mnie Bóg wyrwie cało z téj gorącéj łaźni — począł z cicha — klasztór założę i wyposażę. Biskup téj nocy gotów być!
— A no! do mnie on nie spodziewać się, żeby po nocy szedł — rozśmiała się wdowa — a że ja ztąd po nocy nie ruszę, to jak mnie widzisz żywą.
Któż się tu mnie domyśli? ludzi kupa, jam we zbroi po męzku przybyła.