Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   221   —

— Jutro do dnia — wydała rozkaz głośno — do Sandomirza, tu nas nie przyjmują.
— My też tam z ks. biskupem ciągniemy! — zamruczał wojewoda.
Dorota nie zważając nań, zaczęła pocichu szeptać ze swym sługą, jakby starego na świecie już nie było. Wojewoda zmięszany pozostał jeszcze czas jakiś, lecz widząc, że nań oka nawet nie myśli zwrócić wdowa, wyniósł się trochę gniewny, a bardzo niespokojny.
Całą noc w obozie spano mało, ziemianie pili dużo do rana, i aż nadedniem się zdrzémnęli. Wojewoda jeden nie jadł, nie pił, oka nie zmrużył, tyle miał do myślenia.
Dopókiby biskup nie nadjechał, nie czuł się bezpiecznym. Znał księcia charakter gwałtowny, i zmienne usposobienie ziemian, a wiedział, że pochwycony skazanymby był na postradanie oczów i ucięcie ręki.
Niespokojny więc na biskupa oczekiwał jak na zbawcę.
Oznajmywany Gedko, ani téj nocy, ani nad ranem nie przybył. Posłano na zwiady, aby przyjazd jego przyspieszyć. Zrana, jak tylko rozwidniało, wojewoda sam uchylił ściankę namiotu, aby przekonać się, czy Dorota, która obozowała niedaleko, dotrzymała słowa i ruszyła do Sandomirza. Właśnie, gdy wyglądał, zwijano jéj namiot i konie prowadzono, zobaczył ją w hełmie zam-