Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 232.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   228   —

Dorota z chaty, którą zajmowała, widzieć mogła, jak po prawéj ręce mając Gedka, po lewéj Szczepana, Książe otoczony tłumem okrzykującym go, blady i pomięszany na zamek wciągał, gdzie u wrót księżna z synkiem nań czekała.
Wdowa po raz pierwszy po latach wielu zobaczyła Kaźmierza, a wydał się piękniejszym jeszcze, jadąc tak smutny a poważny, gdyby męczennik jaki z wielką w twarzy boleścią, która dlań miłosierdzie obudzała.
Pochwycony, otoczony, witany z miłością, za którą musiał być wdzięczen, książe czuł całą przykrość położenia swojego, na obliczu jego malowało się wzruszenie i strapienie, upokorzonym się czuł niemal. Ile razy powtarzany okrzyk — Żyw niech będzie pan nasz! — zabrzmiał z ust Krakowian, wzdrygał się, odwracał głowę i błagać zdawał, aby się nad nim ulitowano. Słowa jednak wymówić mu nie dano, tak nieustannie go obwoływali.
Cały orszak książęcy przeciągnął mimo chaty, w któréj oknie z bijącem sercem siedziała sparta na ręku Dorota, pożerając oczyma pięknego pana.
Serce jéj od pierwszéj młodości przywiązujące się łatwo i płoche, nigdy jeszcze tak gwałtownie nie biło, nigdy jeszcze mąż żaden nie zdał się jéj tak dziwnie promienistym swą wielkością, a zarazem pociągającym boleścią i smutkiem. Namiętna niewiasta załamywała ręce przemyślając jak