Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 239.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   235   —

liła siostrę, dając ją do klasztoru na służbę Bożą — a! i mnie się tam pono schronić było potrzeba.
— I ztamtądby was wzięła miłość ludzi a szacunek cnoty waszéj — rzekł Goworek.
— Pochlebcą mi nie bądź — odparł surowo książe — do rządów siły potrzeba, któréj ja nie mam. Dumy trzeba i żądzy, których nie znam... Stali chwilę milczący naprzeciw siebie.
— Nie litujesz się nademną! — dodał książe.
Sługa wierny spuścił głowę i szepnął.
— Biskup Gedko z panami czekają na was.
Kaźmierz się wzdrygnął, popatrzył w okno mierząc czas po słońcu, i kazał przywołać komornika, aby przeoblec szaty.
W izbie oczekiwano nań ciągle. Biskup się niepokoił coraz więcéj, szemrali inni, gdy Kaźmierz, który z sobą ani za sobą nikomu iść nie kazał, wyszedł w ubiorze prostym, ciemnéj barwy, jakby i tém okazać chciał, że mu wszelki blask był przykrym. Twarz miał bladą ale wypogodzoną, zmuszał się do uśmiechu. Przyszedł biskupa powitać całując go w rękę, obrócił się ku innym, a spostrzegłszy, że sami prawie Krakowianie go otaczali, oczy spuścił.
Wnet na rozkaz wydany, wieczerzę dawać poczęto. Zasiedli wszyscy obok biskupa i księcia, którzy pierwsze miejsca zajęli. Goworek i Jaksa z Wichfriedem gospodarzyli przy innych stołach.