Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 245.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   241   —

czéj stały sprawy naówczas a dzisiaj. Kilku ludzi przyjaznych chcieli cię prowadzić na stolicę, dziś wszystek lud woła do ciebie. Ginie państwo to jeżeli ty go ratować nie będziesz. Nie mówię o sobie bom na męczeństwo gotowy, ale wszyscy przedniejsi skazani już są na wygnanie lub kalectwo i więzienie. Padną głowy — to nic jeszcze, ale z niemi prawa i swobody nasze ziemiańskie, niewola trupem uczyni ciało to żyjące ziem naszych. Zlituj się nad nami, a nad ziemią swą, któréj winieneś życie.
Kaźmierz poruszony był.
— Ojcze — zawołał — Mieszek nie może i nie zechce być niesprawiedliwym i okrutnym, ja moją głowę poniosę za was i zakon się zastawując.
Niesłuchając go, zaczęto wołać.
— Panuj nam! panuj!
— Nie czyńcie mnie zdrajcą, nie czyńcie bratobójcą! przerwał Kaźmierz.
— Niechcemy Mieszka zguby — odparł Biskup — zdali się Wam, niech wraca na dzielnicę swą, ale gdy starszym być nie umiał niech będzie posłusznym młodszemu.
Kaźmierz z opuszczonemi rękami słuchając milczał, gdy ziemianie zbliżyli się doń i przyklękając za kolana go i za ręce chwytać poczęli.
— Idź z nami, panuj nam! — powtarzali.
— Mieszka wybawisz — dodał Wojewoda