Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 257.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   253   —

kazanie, ale z chaty wyrwawszy się jak pijany, ledwie konia mógł dosiąść.
— Czarownica! — rzekł w duchu.
Przed wieczorem, niemiec, który o niéj zapomnieć nie mógł, znalazł się sam na sam z księciem.
— Mam i ja poselstwo z prośbą do was — odezwał się żartobliwie — ale moje nie straszne! Owa wdowa, Dorota z Tęczyna, o któréj przy stole mówił Leszczyc, prosi a błaga o chwilę posłuchania dziś wieczorem.
— Dziś? tu? — zapytał książe.
— Pilno jéj — dodał Wichfried[1] — Sprawy nie znam, wiem tylko że na nią bracia godzą[2] — Niewiasta urokliwa, ale ponętna.. choćby w oczy jéj zajrzéć tylko, miło. Do nóg się wam rzucić chce aby opiekę wyprosić.
Kaźmierz, choć ciekaw jéj był, zawahał się. — Nie pora — rzekł — z niewiastą do mnie po nocy iść. Co ludzie rzeką!
— Przecie córka ziemianina, z żałobą do pana każdego czasu przyjść może — rzekł Wichfried[3] — Nie pozostanie długo.

Zręcznemu niemcowi opowiadając o swych rannych odwiedzinach w chacie łatwo było książęcia ciekawość obudzić. Znał go dobrze i wiedział że się da jéj uwieźć. Nie łatwo to jednak przyszło, opierał się Kaźmierz, wstręt jakiś i obawę czując, choć go ciekawość ciągnęła, aż Wich-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki kończącej zdanie.