Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 260.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   256   —

— Uspokójcie się — rzekł Kaźmierz — mówcie czego żądacie? Uczynię co mogę.
— Tyś pan nasz! ty możesz wszystko! — wykrzyknęła wdowa.
— Mylicie się — odparł książe — jam na Sandomirzu pan, w Krakowie sługa starszego brata.
— Nie! nie — przerwała Dorota — wszyscy wiedzą że się jego panowanie skończyło, a wasze zaczęło.
— Tak nie jest! na Boga! — oparł się Kaźmierz.
— Tak być musi! — powtórzyła niewiasta — inaczéj wszyscy i jabym zginęła...
Książe nie mogąc się już zdobyć na wyraz inny, zażądał znów by się uspokoiła. Piękna wdowa, jakby ją nagle wielka boleść ogarnęła, niby osłabła zachwiała się, rękę przykładając do czoła zdało się że upaść może.
Książe uląkłszy się, wskazał jéj ławę by usiadła. O to może zręcznéj niewieście chodziło, padła na nią, zwiesiła głowę na piersi, milczała, coś nakształt tłumionego łkania dobywało się z ust wpół otwartych.
Książe stał pomięszany, mając czas przypatrywać się wdowie i wszystkim jéj wdziękom, które niby mimowolnemi ruchy zdradzała, to się osłaniając, to chyląc, to podnosząc, to upadając pod ciężarem nieszczęścia swojego.