Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 264.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   260   —

wszystko i widziałam tę co konno po męzku jeździ po lasach.
Palec położyła na ustach, książe trochę zagniewany tą odwagą — rzekł prędko.
— Niewiem kto po lasach jeździ!
Dorota potrząsnęła głową.
— Mnie ani w lesie ni w mieście nikt nie zobaczy.
To mówiąc przysunęła się śmiało do księcia, i chwyciwszy rękę którą całowała długo, dodała żywo.
— Mam więc jechać do Krakowa? a tam! nieprawdaż? dacie mi znać przez Wichfrieda?
Czekać będę rozkazów! O! bądźcie mi opiekunem! bądźcie. Ja was tak jak nikt miłować będę, jak nikt!
Książe stał milczący i upojony, nie będąc panem siebie, gdy Wichfried czatując u drzwi, który rachował że się już nadto długo posłuchanie przeciągnęło, podniósł zasłonę i kaszlnął.
Dorota cofnęła się kroków parę, przybrała postawę skromną i pokorną, otarła oczy które się śmiały, schyliła do kolan księcia i figlarnie nań spojrzawszy powoli ustępować zaczęła.
Wichfried wchodził, Kaźmierz cofnął się do swéj komnaty, dwaj przyjaciele kilka słów zamienili z sobą po cichu i niemiec przez izby puste powiódł nazad milczącą Dorotę. Umiała tak przed nim ukryć swe wzruszenie i radość wielką, że