Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 028.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   24   —

że się do tego przyznać nie śmiała. Łatwo ją było o wszystko posądzić, bo: nie dbając o nic, znikała często, niewiedziano gdzie się podziewała, prawili ludzie co chcieli.
Dziewucha była jak koń dziki, co uzdy nie uczuł nigdy, ale gdy się komu uśmiechnęła, każdy by był za nią życie dał.
Dobrze już słońce podeszło na niebie, gwar w podwórzach rosnął, Jagna co się była w okolicy, na lasy zapatrzyła, zbudziła się dopiero, obejrzała do koła, posłyszała że się życie brało na dworcu i powoli zeszła z wałów.
Wprost z łąk ciągnęła do ojca.
Stary się budził nierychło, często dobrze po wschodzie, bo po nocach sen go nie brał, późno zasypiał, musiał potém na dzień zachwycić. —
Naówczas, gdy na wyrostka, który legiwał u progu w dłonie klasnął, bo głos miał mały i krzyczeć nie mógł, szedł Szurka zaraz okienniczkę w głowach pańskich odsunąć, aby do izby światło weszło i powietrze.
Potem, zimą czy latem ogień mu rozpalano, bo bez niego żyć nie mógł. Dawali mu wodę do umycia i ręczniki, a tuż i polewkę z mięsem niosła albo stara mamka Jagny Wierucha, albo i ona sama, jeśli była w domu i pogotowiu. —
Miał stary psy ulubione, które wówczas wpadały do niego, bo nocą za drzwiami z Szurką legały. Czasem potem włodarz przychodził, czasem