Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 029.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

się gość zjawił i — ot tyle; dzień się poczynał, który potem wlókł się różnie, najczęściéj długo a nudno, jeżeli Jagny nie było, a pora nie dozwalała starego wynieść pod lipy, na przyźbę, albo gdzie mu się zamarzyło.
Jagna ku dworowi podchodziła gdy już Wierucha miskę staremu niosła, skinęła na nią milcząc aby ją oddała i sama niosąc do izby weszła ojcowskiéj.
Stary właśnie pacierze mówił, bo człek był pobożny jak wszyscy rycerze Krzywousta, pana który bez modlitwy nie wojował a Bogu więcéj służył niż światu. Towarzysze jego moc modlitw i pieśni na pamięć się w obozach ponauczali, bo je tam codzień wieczór i rano czytano, odmawiano, śpiewano.
Zobaczywszy córkę Scibor prędko dokończył służbę Bożą, przeżegnał się, usta mu się do niéj uśmiechnęły, ręce drżące wyciągnął i zaszeptał tylko.
— Moja ty! moja!
Ona téż uśmiechnęła mu się, ale tak smutnie że już wiedział, iż dzień będzie nie wesoły. Postawiła misę na ławie, uklękła przy starym, a gdy on głowę jéj obejmował całując, ona po rękach go całowała. Nie rzekli do siebie nic. Wstała potém i misę mu z ręcznikiem postawiła na kolanach, aby pożywał wygodnie.
On patrzał tylko na nią i jeść mu się już nie-