Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 033.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

brwiami dwiema, ręce się jéj same pod piersią składały i wiązały u pasa.
Ze starca potém wzrok pokierowała na okno otwarte, przez które nic widać nie było krom kawałka światłości dziennéj. Na krawędzi okna dwa psy stróże, których do izby nie puszczano pokładły mordy kosmate jadło czując i ku panu poglądając.
— Wiesz, — rzekł stary kość biorąc w ręce, bo cmoktać je i wysysać lubił — wiesz ty Jagno kto mi się dzisiaj śnił w nocy? Hę? Śnił mi się ktoś, a to pewna że ja stary miewam sny takie, iż mi się zawsze wyśni kto się do mnie zbliża. Ot, jakoś dusza czuje co do niéj idzie.
— Ale kogożeście to wyśnili! — zapytała Jagna obojętnie.
Scibor popatrzał na nią smutnemi oczyma.
— Kogo! kogo! — powtórzył — albo to tobie co po kim? albo to ci milszy jeden niż drugi? Żebym wiedział kto ci upodobany, Boże odpuść, czasami bym go tu gotów ściągnąć.
Rozśmiała się Jagna pół ustami, ale brwi zostały zmarszczone.
— A co mi tam po nich? — poczęła ręce zaciskając mocniéj jeszcze — Po co oni tu jeżdżą, ten i ów? Ten kogobym ja mieć chciała i czary go tu nie ściągną!!
Jagnie oczy zabłysły żywo.