Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 052.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

chłopię bardzo polubił i nie dał mu długo nad Renem u dziada Wichfrydowego siedzieć, wodził go z sobą na wyprawy. Było na co patrzeć. Uczyliśmy się świata i obyczaju wszelkiego na dworze, między rycerstwem i duchownemi, choć ja na to tylko ze stajni poglądałem.
— Nie widział że was książe? — zapytał Scibor.
— Nie, prawie, bom ja widzianym być nie chciał — rzekł Stach — choć u jego namiotu, u drzwi izby nikt na straży nie sypiał ino ja.
Uśmiechnął się dumnie Stach. — Możem ja mu téż nie jeden raz życie ocalił, zbudził, ostrzegł, ale zawsze tak aby inny za mnie to zrobił.
Zaraz potém gdy nas w Kargowie zabrano, Cesarz ruszył na Włochy. Ciągnęli i my z nim. Rudobrody pono sam mawiał do Kaźmierza. Patrzaj a słuchaj, ucz się, nie stracisz czasu u mnie.
Prawda że ani rycerzy dzielnych na dworze jego, ani prałatów i uczonych nie brakło. Ciągnęliśmy tłumem wielkim na zbuntowane miasta, Karynty, Szwaby, Burgundy, Sasy..
Może we sto tysięcy darliśmy się przez okrutne góry na południe, aż po wielki gród Milan, który opór stawił żeśmy go głodem brać musieli. W obozie, gdyśmy mury jego opasywali, tyle prawie było duchownych co starszyzny rycerskiéj,