Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   65   —

komo jedzeniem i pytanie puścił mimo uszu; zagadując że na Rusi w tym roku o wojnie słychać nie było.
— Tam ona prawie zawsze trwa, jak zapamiętam — wtrącił Scibor. — Kniaziowie się z sobą swarzą, biją, jedni drugich zrzucają nieustannie. Było tak za Chrobrego, za Szczodrego, a od tych czasów bodaj nie gorzéj jeszcze.
Byleśmy i my — dodał cicho — na Rusinów się nie zapatrzyli, bo to przykład nie do rzeczy.
Od śmierci Krzywoustego i u nas nie ma bo pokoju — a już by go czas mieć.
Stach spojrzał, twarz Scibora sposępniała.
— Miłościwy panie, — odparł po chwili, — pokoju pono pod te czasy nigdzie nie szukać ni znaleźć. W Niemczech nie lepiéj, choć tam cesarze zwierzchnią moc mają, nie inaczéj i na południu około papieża rzymskiego, boć życie to wojna! tak już Bóg przeznaczył!
Stary zamruczał coś niewyraźnie, unikając sporu, Jagna niecierpliwie to na niego to na Stacha patrzała. Coś jéj było nie po myśli. Stach rozmawiając więcéj oczyma biegał ku dziewczęciu, niż pilnował tego o czém prawił. Ile razy wzrok jego trochę natarczywszy spostrzegła Jagna, zżymała się i minę stroiła dumną a groźną, dając mu poznać, że czytania w swéj twarzy nie rada była dopuścić. Stach mało zważał na to.