Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 077.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   73   —

miast z koni zsiadając i zabierając się tu obozować, nie spytawszy nikogo.
Kietlicz tymczasem ledwie na Stacha spojrzawszy z ukosa, popędził do dworca. Ten musiał biegiem go dognać, aby zazem z nim stanąć jak chciał stary. Kietlicz z koniem wpadł aż w podsienie, tu dopiero z niego skoczył, a że nikogo nie znalazł oprócz staréj baby w progu, spokojnie mu się przypatrującéj, krzykliwie wołać zaczął, domagając się gospodarza.
Stara, wcale nie przestraszona tym wrzaskiem głową trzęsąc, rzekła mu spokojnie.
— Pan nasz z łoża nie wstaje, ani nawet dla księdza, słabuje od dawna.
Widząc że nikt mu nie wskazuje drogi, Kietlicz począł ją sobie sam torować do wnętrza, rzucił się do jednych drzwi, które do czeladnéj prowadziły, spostrzegł błąd, zwrócił się i zobaczył dopiero Stacha, który właśnie nadchodził.
— Gdzież ten wasz władyka? — krzyknął głosem zachrypłym — gdzie?
Stach, choć go złość brała i krew mu na twarz występowała, udał bardzo spokojnego.
— Władyka to nie mój, — odparł — bom ja tu gość jak i wy! Nie krzyczcie tak, bo stary słaby jest i nie znosi wrzasku.
— Słaby, a choćby i zdychał! — przerwał Kietlicz — a co mi to? Ja posłuchu wymagam!