Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 090.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   86   —

dadzą, niewolnikami nie są. A dadzą się, no to warci być niemi.
Przeszła się po izbie, usta zaciskając, głowę unosząc, dysząc prędko, gniew czynił ją piękniejszą, niemal młodszą niż była. Oczy jaśniały blaskiem nadzwyczajnym, rumieńce krwią się tryskać zdawały, z pod maleńkich ust ząbki świeciły zacięte zgrzytaniem.
— O! tak się ostać nie może! — powtarzała ciągle.
Starzec ku niéj wyciągnął ramiona, przyklękła przy nim, pochwycił ją ściskać i pieścić.
— Cicho, ty sokolico drapieżna, cicho! niech się tam dzieje co chce! Dajcie mi choć umierać spokojnie, nie moja to sprawa a tych co żyć będą. Mnie aby cisza i pogoda.. Jagno! uspokój się!
Ale Jagnie łzy z oczów płynęły, upokorzenia swojego i ojcowskiego zapomnieć nie mogła; krzykliwy głos Kietlicza rozkazującego na gródku brzmiał, jéj w uszach i dreszcz ją przechodził.