Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 093.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   89   —

ziemianie, kmiecie, osadnicy i czerń najwięcéj cierpiała. Był to początek. Za każdą sprawą zausznik pański powtarzał że ład wprowadza i zakonu pilnuje. Obładowywano wozy wedle tego zakonu, bo co się tylko po drodze schwycić dało, szło na nic, siepacze ryhotali ciesząc się dobrym obłowem.
Drugiego dnia gdy tak ciągnęli, nieopodal już będąc od Krakowa, wśród puszczy, Staszek pierwszy spostrzegł na łące pośród lasu kilku ludzi z oszczepami i łukami, stojących około czegoś czarnego, leżącego w pośrodku. Zdało mu się to jakby zabitą grubą zwierzyną. Zaledwie się przypatrywać zaczął już i drudzy obaczyli zdobycz i kilku czwałem się puściło ku łączce i stojącym ludziom.
Ci jakoś nie umykali, choć tentent posłyszeli i zobaczyli nadjeżdżających, gwarzyli wesoło, stojąc nieopatrzni, ukazując sobie ogromną bestję, która z okrwawionym pyskiem i rozdartemi trzewy pośród nich leżała.
Sam Kietlicz brwi najeżywszy, konia ścisnął i poleciał. Zdala już postrzegł Stach że tam około zwierza wrzask się począł, a ludziska przed chwilą tak weseli, ze strachu popadali na kolana. Gdy podjechali bliżej ku miejscu, gdzie się już Kietlicz i jego przyboczni do wiązania łowców i zabierania niedźwiedzia zabierali, usłyszał wrzask ogromny.