Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   90   —

Kmieć który szkodnika zamordował w lesie, czuł się całkiem niewinnym, Kietlicz to rozumiał inaczéj, smagał go i krzyczał na całe gardło.
— A! myślisz ty nicponiu, rabusiu że ci po lasach bezkarnie będzie wolno polować! Cóż to ty masz takie prawo jak książe?
Kmieć zbladły, usiłował się bronić jeszcze.
— Ależ, miłościwy panie, las ci to mój własny, ta jucha mi barci popsowała i poniszczyła, pola potratowała, pokoju z nią nie było. Musiałem się bronić!
— A! pewnie! bronić, szydził Kietlicz. Tak! A kogoś to prosił o pozwolenie robienia sobie samemu sprawiedliwości? Cóżeś to ty zwierzchni pan? Sprawiedliwość i wymiar nie do kogo należy tylko do księcia? Ty sobie będziesz jego prawa przywłaszczał i bił niedźwiedzie, ktore z książęcych lasów przychodzą!
— Wiązać go! zagrzmiało. — Pachołkowie wnet się do kmiecia porwali. Ani się już śmiał bronić, spodziewając w Krakowie może innego wyroku. — Kietlicz wołał śmiejąc się:
— Zapłacisz siedemdziesiąt! o! zapłacisz, miły kmieciu, za polowanie na pańskie niedźwiedzie, i będziesz miał naukę, kto tu jakie ma prawo!
Wnet ogromne zwiérzę, dobry obłów pochwycono na wóz rzucając ze śmiechami wielkiemi, a że na wozach już dla kmiecia miejsca nie było,