Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 105.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   101   —

pochmurniały, stali się milczący, oglądali się po kilkakroć na pułk wojewodziński mierząc go niespokojnemi oczyma.
— Ot, ot! jakieto wojska za sobą wszędzie pan Wojewoda prowadzi, — począł wpatrując się w pana i śledząc skutek swéj mowy. — Czy się sam jeździć boi, czy chce aby się jego obawiano! Niechajżeby Wojewoda, bo na to on wódz, a tu niemal każdy z tych ich panków, władyków ma tyle ludu przy sobie że i księciu ich na żołdzie utrzymać takiéj mocy trudno, aby się im zrównała!! Namnożyło się panów, namnożyło. — Albo to mała siła w Tęczynie, a u Leszczyców, a u Ciołków, a u Bogoriów, u Cholewów i — kto ich tam policzy... Pełne spichrze broni, jak zechcą więcéj jeszcze uzbroić, kto im zabroni?
Kietlicz nie odpowiadał nic, Bereza prawił daléj cmokając.
— Hej! panku, paneczku! jak sobie człek pomyśli o własnym księciu aż strach! Jak im to rady dać? Bo to wszystko z Biskupami jeszcze za ręce się trzyma...
— Eh! — rozśmiał się Kietlicz szydersko — eh! głupiś! radę im damy — a no nie od razu — powoli. Niektórzy téż z nami trzymają, jak oba z Tęczyna. Od małych téż bić poczniemy, przyjdzie na starszyznę kolej.
Bereza człek na pozór prosty, chytrością może pana swego przechodził.