Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   103   —

się ku wozom i po cichu jeńców rozpytywał, którzy mu półgłosem o swojéj biedzie rozpowiadali.
Nie bardzo na to zważali dozorcy.
— Dobréj myśli bądźcie, — mówił do powiązanych — co u licha! głowy nam nie zdejmą z karku, a no mieszkiem trzeba będzie przypłacić.
— Juści! juści! — mruczał jeden — my te sądy książęce dobrze znamy, jam już pod niemi bywał. Nie ujdzie z nich człek całym nie opłaciwszy się. Kiedy się na siedemdziesiątéj skończy jeszcze Bogu dziękować.
— A jak siedemdziesiątéj niema czém płacić? — wtrącił inny — to co?
— No, to ci wezmą i bydło i stado i barcie, aż do zgła, jeżli je masz; na to rady nie szukać. Daj, choćby gardło...
Tak po cichu gwarząc już i na zamek wjeżdżali.
W niektórych oknach na Wawelu świeciło jeszcze z poza okiennic pozasuwanych przez szpary, kilka z nich stało otworem i czerwone światło z nich się dobywało.
We wrotach straż chodziła, po wałach téż snuli się wartownicy. Spokój wielki panował na grodzie, martwy jakiś i straszny, jakby ztąd wszelkie życie uciekło. Kietlicz Berezie coś poszeptawszy sam przodem, konia sparłszy podbiegł ku skrzydłu dworca, około którego kilku ludzi