Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 108.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   104   —

wybiegających pospiesznie na spotkanie widać było, zsiadł i zniknął.
Wozy z więźniami zawróciły na prawo poza kościół, w głąb’ podwórców, ciągnąc ku ciemnym szopom, przy których się zatrzymały. Tu pobudzono czeladź, pachołkowie poczęli wychodzić na wołanie Berezy i wozy otaczać. Jednooki z konia zsiadł i zaczął wydawać rozkazy co z jeńcami czynić miano, rozdzielając ich różnie.
Więzień, ciemnic i kar rozmaitych nie brakło na zamku, gdzie od niejakiego czasu na więźniach i pozamykanych ludziach nigdy nie zbywało. Pachołków téż do obsługi przy nich było podostatkiem. Z wozów spędzać i ściągać zaczęli pobranych, dzielić ich, i gnać na wszystkie strony.
Stach nie zsiadając z konia na los swój czekał, ale nim się wcale nie zajmowano.
Czeladź zobaczywszy na wozie zabitego niedźwiedzia naprzód się tłumnie zbiegła do niego radując się zdobyczy, rozpytując, targając za łapy i uszy.
Tymczasem więźniów po parze, po jednemu, popychając kijmi i kułakami pędzono do szop i komor.
Pachołkowie z pozapalanemi szczapami stali we drzwiach spierając się z sobą i znęcając nad biednemi, z których wielu już wprzód potłuczonych i zbitych ledwie się wlec mogło.