Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   105   —

Dla Stacha widok to był bolesny, ale ciekawy. Nigdy tak z blizka nie widział gospodarstwa Kietliczowego, o którém się nasłuchał wiele. Przemyślał właśnie co z nim w końcu uczynią, gdy kolej nań przyjdzie, ale popychany znalazł się nie wiedzieć jak zupełnie sam z ludźmi swojemi poza taborem, i za strażą. Żegieć sługa jego wierny i czeladź ręce mieli wolne, w oczy mu patrzali czekając skinienia. Jakby na umyślnie zdali się o nim zapominać, a że Stach zrazu z miejsca się nie ruszał, ten i ów z drogi go spychał daléj, nikt ani nań spojrzał ani się o niego zatroszczył. Brano go może iż jezdnym był, za jednego z przystawów.
Przychodziło mu już na myśl że gdyby rąk nie miał spętanych, łatwoby mu było cofnąć się w ciemny kąt ku kościołowi, a może nawet i za wrota wydobyć. Widać że tę samą myśl powziąć musiał Staszka wierny sługa, koniuszy jego Żegieć (od Żegoty tak przezwany) bo przyskoczywszy do pana, nie mówiąc nic, począł mu co prędzéj ręce spętane rozwiązywać.
Uczuwszy ręce wolnemi, Stach z koniem w głąb’ cofać się począł, czemu nikt nie był na przeszkodzie. Czeladź go własna zasłaniała i otoczyła. Kietliczowi ludzie będący na straży, wszyscy około szop i wozów mocno byli zajęci i Stacha, równie jak Bereza, z oczów stracili. Światło od łuczywa nie dochodziło daleko, otoczyła go ciem-