Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   111   —

Stach tedy z konia zsiadł i poszedł pieszo.
Jaśka Bogorję znał w istocie dobrze. Byłto, już naówczas bardzo możnego rodu syn, człek rycerskiego powołania, wesołego umysłu, najlepszego serca, ale wietrznik i szaleniec. Gdzie jeno gwar był, wrzawa, pijatyka, kości i zabawa, tam, ino patrzeć, a pewno go znaleźć było można. Znał Rogorja Stacha jako Zabora z Przegaju, czy się domyślał co się kryło pod tém przezwiskiem, trudno było zgadnąć, to pewna że nigdy go o nic nie pytał, nawet o dawniéjsze lata. Godzili się z sobą dosyć dobrze, choć Bogorja młodszy był a Stach poważniéjszy i na oko nie byli do siebie podobni, przecie Bogorja bardzo rad z nim przestawał i czasem po całych tygodniach go u siebie ugoszczał, odpuścić nie chcąc.
Wprost do niego mógł się więc Stach udać, nie tając co go spotkać miało. Wcisnąwszy się śmiało pomiędzy czeladź, wszedł we wrota, które stały otworem. Tu gwar jeszcze słychać było większy, we dworku przez okna poroztwierane zobaczył gromadę wielką ludzi po większéj części poważnych, których znał ledwie z widzenia.
Zatrzymał się w progu, tu mu się człek służebny ze dwoma dzbanami w rękach nawinął.
Sięgnął do kieszeni Stach po pieniążków parę.
— Słyszysz człecze, — rzekł do niego, — jeżeli Jaśka Bogorję znasz, daj mi go tu, jeźli nie znasz sam, pytaj o niego.