Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 121.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

stanowili kraj, reszta się nie liczyła, szła tylko jak na podściół, a miano nad nią tyle miłosierdzia, ile kościół, z nauki Chrystusowéj czerpiąc ostrożnie, dopuszczał się litować.
Panowie ziemianie z duchownemi byli w najlepszéj zgodzie, lepszéj niż książęta, którym władza duchowna zawadzała. Owi więc władycy, co się w dworku Leszczyca zeszli a naradzali, mieli na barkach całe ówczesne krakowskie, które od wypędzenia Szczodrego, w ogromną butę urosło, jak duchowni we władzę.
Przez całą tę noc, nie było prawie mowy, wśród śmiechu i wrzawy o czém inném, tylko o Mieszku i zauszniku jego Kietliczu. Dali się oni już we znaki uboższym ziemianom, przychodziła koléj na potężniejszych, odgrażał się książe, podsłuchano już nie jedno słowo straszne i groźne.
Wiało od wawelskiego grodu jakby niewolą na tych możnych, co sami panami już być nawykłszy, żadnéj władzy znosić nie chcieli.
Gdy Jaśko Bogorja za rękę wiodąc Stacha wszedł do izby, do góry podnosząc dłoń i wołając, że ciekawego wiedzie gościa, którego posłuchać warto; choć wrzawa była okrutna, poczęło się uciszać naprzód w pobliżu Stacha, któremu się przyglądano, potém daléj coraz, dopóki i po kątach milczenie się nie usadowiło. Cisnęli się tylko ciekawi dokoła, rozpatrując w przybyłym,