Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

który choć z postawy pokaźny, strojem nie bił w oczy.
— Co to za jeden? kto? zkąd? — pytali dalsi.
— Ziemianin spod Spicymirza — zawołał Bogorja — ja go dawno znam, rycersko dużo sługiwał po świecie...
Uderzył go po ramieniu.
— Tęgi chłop!
— Zkądże się tu wziął? Niech gada sam! — poczęli inni z pieca i z ław się odzywać.
Leszczyc gospodarz, który już częstując innych i sam sobie podochocił, człek siwy, wesołego oblicza, gościnny a uprzejmy, wraz kubek nalał, i nim Stach mówić zaczął, podał mu go.
— Naprzód sobie gardło i usta przepłuczcie, aby mowa szła gładziéj — rzekł wesoło.
Stach będąc i głodny i spragniony, przyjął chętnie co mu dano i do kropli wychylił. Przypatrywano mu się zewsząd, niektórzy coś szeptali między sobą, bo im się twarz przypominała, że ją kędyś widywali.
— A no, praw! niechże gada! — nalegano niecierpliwie.
Stachowi miód koło serca rozgrzał, zrobiło mu się raźnie i wesoło, więc co miał boleściwie stękać na swą dolę, nastroił się do swych słuchaczów i wziął swą przygodę z uciesznéj strony.
— Miłościwi panowie — odezwał się usta ocierając — nie ma to znów nic tak rzadkiego a oso-