Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 131.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

do gromady. Rozmawiający znużeni bezsenną nocą zabierali się rozchodzić, kto spoczywać inni jechać po domach, lub szukać kąta, aby nocną zabawę wydychać na sianie.
Bogorja też kołpak z kołka na ścianie zdjąwszy gotował się wychodzić, Stachowi dając znaki, że go z sobą zabierze.
Już mieli żegnać gospodarza i precz iść, gdy Leszczyc się z ławy podźwignął idąc do Stacha.
— Możecie u mnie jaki dzień przesiedzieć — rzekł — i nie wyłazić na ulicę dopóki o was nie zapomną. Zostańcie tu lepiéj, komorę wam dam dla spoczynku, a może też i nie zmarnujecie czasu u mnie, zdacie się wy nam, my wam. Pogadamy o Kaźmierzu.
Ostatnie słowa wyrzekł ciszéj i tajemniczo jakoś. Stach posłyszawszy to, Bogorij coś na ucho szepnął i został. Rozchodzili się wszyscy. Konie gościa już dawno z Żegciem były pod szopą u żłobów, Leszczyc do komórki od ogrodów zaprowadził Stacha na posłanie i rzekł mu krótko.
— Teraz sobie wypocznij, pomówimy późniéj o naszéj sprawie.
Zmęczonemu długą jazdą miło było módz się wyciągnąć na sianie i skórze, oczy przymknąć i snu probować. Złamany był na ciele, ale w ciągu tych dni kilka różnych rzeczy zakosztowawszy, pragnął więcéj jeszcze, potrzebował się téż z pamięcią obrachować i tém co czuł a przebył wię-