Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

węgle rozżarzone, bodły jak dwa noże w piersi wbite.
Opędzał się tym myślom niedorzecznym, a wracały uparte. Marzył ci on też o niewiastach za młodu i późniéj, ale zawsze o innych cale, o takich giętkich, miłych, łagodnych co się na ramionach wieszają, do piersi lgną, uśmiechają słodko, szepczą cicho a drżą i płaczą rade. O takiéj dziewce królowéj ani mu się śniło, aniby jéj pożądał, przecie zobaczywszy, chciwym się czuł poznać ją lepiéj i przybliżyć się do niéj. Mówił już sobie, wziąłbym ją, choćby ona mnie potém, albo ja ją zabijać musiał.
Naprzemiany tak, to o dziewce myśląc, to o Kaźmierzu swym, to o tych oczach dwojgu co nań patrzały z głębi ciemności same, bez twarzy, straszne, Stach w końcu snem usnął kamiennym. Tysiące obrazów zwiły się w jakiś jeden zamęt straszny i zapadły w mrok nieprzebity. Spał potém już snem śmierci bez marzeń, bez czucia, bez miary i nierychłoby się był może z niego przebudził po znużeniu ciała i ducha, gdyby Żegieć nie począł go targać a ciągnąć, gdyż pod wieczór już było i sługa lękać się począł, czy się co panu złego nie stało.
Stachowi gdy oczy otworzył zdało się jakby ledwie tylko co usnął, spierał się, gdy mu Żegieć przez okno brzask zachodzącego słońca za krzakami ukazał. Leszczyc też dawno już był wypo-