Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   138   —

— A no! zobaczemy! na sąd! na zamek! — krzyknął — niechaj on stanie, stanę i ja, wyrok dadzą!
— A kiedyż się stawić? — zuchwale spytał Stach.
— Jutro! — odparł Kietlicz — na gród jutro! niedaléj. Wy — odwrócił się do Bogoryi — wy mi za niego odpowiadacie!
— Odpowiadam i przyjdę sam a przywiodę go. Ma być sąd, niech będzie, zobaczemy jaka u was sprawiedliwość! — rzekł Bogorja.
Kietliczowi pilno już odjechać było, cisnął okiem krwawém na obu stojących i na Berezę swego, na którego złym był może, iż mu niepotrzebnego napytał kłopotu.
Bogorja, aby go utrapić więcéj, śmiał się głośno. Zaledwie kilkanaście kroków odjechali, gdy Kietlicz ku Berezie zwrócony, pięścią mu pogroził. Jednooki zrozumiawszy to, łeb spuścił na piersi. Wiedział teraz, że chcąc bardzo usłużyć panu, na wspak mu uczynił. Stało się.
Tymczasem rozgrzany Bogorja coprędzéj do gospody szedł ze Stachem, aby mieć czas dziesięciu ziemian zebrać na jutro, i jak obiecał, stawić się z niemi do sądu na zamek.
Takie już było usposobienie wszystkich w Krakowie, iż każdy z ziemian chętnie się ofiarował za Stacha stawać, aby Kietliczowi pokazać, że się go nie lękają.